Kosmetyki naturalne zbawieniem dla skóry?

Można mieć bzika na punkcie naturalnej pielęgnacji. Można, uwierzcie mi. Przez pewien moment sama zachłysnęłam się tym przypływem informacji o „bezpiecznej” i „lepszej” metodzie dbania o skórę, a wpadając w wir nowych wrażeń, chciałam całkowicie zmienić swoje podejście do kosmetyków. Z czasem poszłam po rozum do głowy i pojęłam, że naturalne jest fajne, ponadczasowe i jedyne w swoim rodzaju, ale tylko wtedy, gdy posiadamy w tym zakresie odpowiednią wiedzę i nie kupujemy byle co i byleby było. Jak więc odnaleźć się w świecie produktów z naturalnym składem?

Ekstrawagancka Blg Urodowy

Przede wszystkim z umiarem, drogie panie, z umiarem! Dzisiaj bez narzekania i ściemniania mogę napisać jedno – naturalne bywa fenomenalne, ale próbujmy, testujmy i szukajmy kosmetyków najlepiej dopasowanych do naszych potrzeb. Może się okazać, że będzie to niezwykle czasochłonne. Bo nie jestem w stanie zagwarantować Wam, że każdy produkt z ciekawym składem okaże się zbawieniem dla Waszej skóry. A czemu piszę o tym teraz? Bo dla małych leniwców (kłaniam się, też chętnie podepnę się pod tę grupę) drogerie Hebe przygotowały jedyny w swoim rodzaju Festiwal Kosmetyków Naturalnych!
Akcja trwa miesiąc – od 15 października do 15 listopada. W ramach promowania kosmetyków z dobrymi składami w drogerii znajdziecie aż 480 produktów naturalnych, z czego znaczna część została przeceniona. Główne marki to między innymi Nacomi, Vianek, Biolaven, Babuszka Agafia, Cosnature, Natura Siberica, Orientana, Organic Shop, White Agafia czy Ecou. 
Czas na część stricte recenzencką. Kosmetyki z kategorii naturalnych nie są nowością w mojej kosmetyczce. Napisałam „z kategorii”, bo każdy z nas chyba doskonale wie, że te najfajniejsze i najciekawsze upiększacze to te wykonane własnoręcznie. Kupujemy ulubione składniki u sprawdzonych sprzedawców, a później sami „kręcimy” je w domowym zaciszu. Plusów jest wiele – rezygnujemy z dodatkowych konserwantów, dodajemy tylko to, czego naprawdę potrzebujemy, często cena takiego produktu jest znacznie niższa… No i, kolokwialnie mówiąc: jest przy tym frajda!

Schodki zaczynają się jednak wtedy, gdy nie mamy odpowiedniej wiedzy na temat tego, co ze sobą „pasi” (tak, o „pasuje” chodziło), a i również w takim przypadku, gdy doba nie chce nam się rozciągnąć, by znaleźć czas na kosmetyczne eksperymenty, które nie zawsze bywają pomyślne. W takim razie nic prostszego – Google podpowiada, gdzie jest najbliższa ulubiona drogeria, wcześniej sprawdzamy na blogach listę kosmetyków z fajnym składem i ruszamy na polowanie! 

Ekstrawagancka peeling SPA

Ze swojej strony mogę służyć drobnymi podpowiedziami. Moja pielęgnacja opiera się głównie na kosmetykach natralnych. Przedstawione dzisiaj produkty spokojnie znajdziecie w ofercie Hebe. No, chyba że kobiety kochają je tak bardzo, że rozejdą się przed Waszą wiytą niczym świeże bułeczki. - Co byłabym w stanie zrozumienieć choćby w przypadku pierwszego, recenzowanego produktu...

Ekstrawagancka blog krem do rąk

Yope

Krem do rąk Szałwia i Zielony Kawior

Oto aspirant na ulubieńca roku. Co ja tam będę ściemniać – tej marki używam już od samej premiery. Baaa, troszeczkę się wysiliłam i kultowe mydełka w płynie wygrałam w konkursie jeszcze przed ich premierą. Byłam więc jedną z pierwszych osób, które poznały magię YOPE. Ale nie będę mydlić oczu i wracam do recenzji kremu. Zdążyłam zużyć już 500ml wersji z miodem i prawie całe opakowanie (tak, też półlitrowe) wersji mineralnej. Miałam przy tym swojego męskiego pomocnika, ale i on zapewne chętnie potwierdzi, że spokojnie można wystawić tutaj wysoką notę. Ostatnio miałam okazję na bliższy kontakt z wersją mniejszą, jeszcze ciekawszą pod względem wizualnym, ale wciąż o ciekawym składzie – szałwia i zielony kawior. W tym wydaniu dostępne są jeszcze dwa warianty – w jednym znalazła się zielona herbata i mięta (tak, ta będzie następna!), a w drugim duet imbiru i drzewa sandałowego. Produkty Yope to kompozycje, które w ponad 90% stworzone są ze składników naturalnych. W tym przypadku mamy nawet aż 98%, a to naprawdę robi wrażenie. Bo przecież żyjemy w erze wszechobecnego dodawania „byle czego” do jedzenia, kosmetyków i wszystkiego innego.

Tubka kremu nie należy do najmniejszych. Chyba że zestawimy ją z wersją w butelce – wtedy wygląda karykaturalnie. Do torebki jak znalazł, ale design opakowań jest tak uroczy, że wiele kobiet chętnie zostawia krem w widocznym miejscu: na nocnej szafce, na biurku, na łazienkowej półce. Psssst, to również wspaniały element zdjęć. Chcecie dowodów? Hashtag #yope na Instagramie prawdę Wam powie, obiecuję.

Ekstrawagancka BLOG krem do rąk

Przez moment pojawiły się również pewne kontrowersje związane z wyborem grafik na tubkach – przeurocze postacie zwierząt są przedstawione jako cyrkowcy. Może już wiecie, ale sama jestem ogromną przeciwniczką wykorzystywania zwierzaków w cyrkach. Nigdy się z tym nie pogodzę, a cyrk odwiedzę tylko wtedy, jeżeli w repertuarze znajdą się wyłącznie występy ludzi. Co więc sądzę o opakowaniach? Moim zdaniem to jedyne miejsce, gdzie mogę obejrzeć grafikę przedstawiającą słonika na rowerze. Tutaj i tylko tutaj, nigdy na żywo. Yope wszystkie swoje produkty sygnuje obrazkami zwierzaków, dlatego na pewno nie mieli zamiaru ich uprzedmiotowić.

Ale co z działaniem? Zaglądając w skład, można szybko doszukać się składników odpowiedzialnych za nawilżanie. I tak jest w efekcie. Może i krem Yope nie uratuje bardzo zniszczonych dłoni, nie będzie lekarstwem dla bardzo wymagającej skóry (tutaj polecam spróbować wersję z miodem), ale jest idealny na jesienną i zimową pogodę, kiedy ręce potrzebują szybkiego nawilżenia, odświeżenia i „podrasowania”. Ze wchłanianiem nie ma problemu, trzeba tylko uważać z aplikacją, bo przy tubce łatwo o przesadę. Jestem może leniem, ale na ostatni wyjazd zabrałam zamiast balsamu tylko ten produkt. I wiecie co? Po kąpieli jak znalazł.

Zalety: skład, rozmiar opakowania idealny do torebki, uroczy design opakowań, zapach, działanie nawilżające, łatwo dostępny, do wyboru w trzech wariantach, przyzwoity czas wchłaniania w skórę, nie pozostawia tłustej warstwy, a jedynie uczucie nawilżenia. 

Wady: chętnie zobaczyłabym jeszcze mniejszą wersję, idealną do małej torebki i w sam raz, by sprawdzić, czy zapach kremu przypadnie nam do gustu. Błagam i apeluję także o czwarty wariant zapachowy – werbenę!

Ekstrawagancka mydło w płynie Werbena

Yope

Mydło do rąk / Werbena

A tak zaczęła się moja miłość do Yope. Wszystko przez tego borsuka w kapeluszu! Wnioskuję raz jeszcze, by powstał krem o tymże zapachu. Na razie zadowalam się mydełkiem, które jest jednym z fajniejszych żeli pod prysznic. Nieważne, czy stoi na umywalce, czy wannie – znika w zastraszająco szybkim tempie. Tak, to głównie moja zasługa, ale inni domownicy też polubili się z borsukiem. 

Przede wszystkim werbena pachnie bardzo intrygująco i pokochają ją zarówno kobiety, jak i mężczyźni. To zapach w stylu unisex. Jest w nim coś dostojnego, ekstrawaganckiego, a zarazem kojącego. Dodatkowo aż paraliżuje swoją intensywnością, dlatego mogą się z nim nie polubić szczególnie wrażliwe nosy. Ale dla innych jest nadzieja na wielką miłość. Oczywiście to takie moje subiektywne wychwalanie, jednak na pewno każdy z Was zna niejeden taki produkt, który pozytywnie zawrócił w głowie. Jeżeli nie werbena, to w ofercie znajdziecie również figę, wanilię z cynamonem, szałwię z zielonym kawiorem, herbatę z miętą czy imbir z drzewem sandałowym. No i tu się przyznam, że większość sprawdziłam na własnej skórze. Na wydajność właściwie nie można narzekać, chociaż u mnie bywa z tym różnie.


Mydełko Yope kosztuje bez promocji około 20 zł – jeżeli wybierzemy wersję w butelce. Dostępna jest także tak zwana dolewka, pozwalająca zaoszczędzić kilka dodatkowych złotych. Ponadto warto wspomnieć, że produkty YOPE bardzo często znajdziecie w promocji, chociaż osobiście uważam, że warte są pierwotnej ceny. Ciężko bowiem o mydełka z tak przyjaznym składem, które bardzo ładnie się pienią i mogą zastąpić nam wiele innych kosmetyków. Sama używam ich jako żelu pod prysznic, preparatu do mycia pędzli czy standardowo stawiam na umywalce.

➤ Zalety: wydajność, wybór zapachów, naturalny skład, uniwersalność produktu, możliwość dokupienia dolewki.

➤ Wady: (subiektywnie) brak.

Ekstrawagancka Blog Maseczka do twarzy

Cosnature 

Naturalna multi-odżywcza maska do twarzy z rokitnikiem

Z Cosnature znam się dobrze. Również i tę maseczkę miałam już okazję sprawdzić. Jakiś czas temu przybyła do mnie niespodzianka od ekipy Meet Beauty, a tam, na dnie pudełka, ukryła się właśnie ona. Wieczór spędziłyśmy razem – było romantycznie, nawet w tle tliły się świece. No i było miło, dlatego drugie, trzecie i czwarte spotkanie okazało się tylko godnymi uwagi powtórkami.

Maseczka z rokitnikiem tak naprawdę może spodobać się niezależnie od rodzaju skóry. Głównie dedykowałabym ją skórze dojrzałej, właśnie ze względu na główny składnik, ale nie oznacza to, że cera sucha czy tłusta powinny z niej zrezygnować. Wręcz przeciwnie. Znajdziemy tutaj koenzym Q10, który jest bogaty w wielonienasycone kwasy tłuszczowe, kwas hialuronowy bardzo dobrze znany z właściwości liftingujących, ekstrakt z czerwonej porzeczki zawierający dużo witaminy C i ekstrakt z owoców czarnego bzu odpowiedzialny za wzmacnianie naczyń krwionośnych.

Z tym produktem mamy zabieg ekspresowy – trwający maksymalnie 15 minut. Wcześniej oczywiście standardowo oczyszczamy skórę (porządnie), nakładamy maseczkę przypominającą białe masełko i zmywamy ciepłą wodą po wyznaczonym czasie. Producent zaleca stosować jako etap końcowy ich serum z rokitnikiem. Mogę i stosuję, bo już od jakiegoś czasu rozgościło się w wieczornej pielęgnacji. I tutaj warto wspomnieć, że oba produkty pachną tak wakacyjnie i słodko, że aż gryzą się z jesienną aurą.


Cosnature

Naturalna upiększająca maska do twarzy z różowym pomelo

O wersji z pomelo wciąż niewiele słychać. Maseczka z rokitnikiem jest już znana w blogosferze, za to o upiększającym wariancie wciąż zbyt mało recenzji. O ile się nie mylę, cena jest odrobinę wyższa. Sama nazwa nie mówi nam wiele, bo czymże jest obietnica upiększenia? Po raz kolejny Cosnature wydaje produkt, który fajnie sprawdzi się przy różnych typach cery. Moja jest trądzikowa, dlatego w szczególności powinnam zwracać uwagę na skład. A co mamy tutaj?

Wyciąg z różowego pomelo pochodzącego z kontrolowanych upraw organicznych, który jest naturalnym peelingiem enzymatycznym i naturalnym źródłem kwasów AHA. Przy skórze pełnej niedoskonałości jest to istne zbawienie. Peelingi mechaniczne naruszają wrażliwą skórę i roznoszą bakterie dalej, dlatego nie warto zbyt często po nie sięgać, jeżeli nasza cera potrzebuje szczególnej troski. Ponadto znalazł się tutaj olej babassu, nieznany mi wcześniej i wytwarzany z orzechów palmy. Jest nietoksycznym, nieuczulającym olejkiem, który działa przeciwzmarszczkowo. Olej słonecznikowy zmiękcza naskórek i regeneruje, a olejek jojoba jest wręcz idealny do cery trądzikowej, bo nie zapycha jej. Na sam koniec jeszcze masło mango, które ma właściwości wspomagające gojenie ran.

Ekstrawagancka BLOG lekkie masełko do ciała

Nacomi

Smooth Body Butter

Z kosmetykami Nacomi wciąż się poznaję. Właściwie mogłabym powiedzieć, że znamy się całkiem dobrze, bo miałam okazję testować już wiele produktów siostrzanej marki znanej jako Biolove. Składy są podobne (a może nawet identyczne?) i z naturą mają naprawdę wiele wspólnego. Jest z nimi tylko jeden, bardzo poważny problem – pachną tak przecudownie, że chciałoby się je zjeść. Nie powiem, bo pomarańczowego peelingu naprawdę spróbowałam – zrobiony jest wyłącznie z bezpiecznych składników. Na nieszczęście dzisiejszego produktu lepiej nie próbować, co ogromnie boli, bo smarujemy się leciutkim masełkiem o zapachu słodkich gofrów. I wcale nie żartuję.

Ładny zapach to połowa sukcesu, nie da się tego ukryć. To prawda, że głównie zwracamy uwagę na działanie, ale równie ważną rolę odgrywa to, czy mamy przyjemność z używania danego kosmetyku. Czy ładnie pachnie? Jak został zapakowany? Czy jego konsystencja sprawia, że chcemy spędzić z nim kolejny wieczór? Ileż to razy czytałam opinie, że coś za bardzo się klei, za wolno wchłania albo że opakowanie jest tak tandetne, że wstyd je zostawić w widocznym miejscu. Takie numery na pewno nie spotkają Was z Nacomi.

Plastikowy pojemniczek jest leciutki, chociaż moim zdaniem nieco za mały. Bo nie wstydzę się przyznać, że to masełko szybciutko znikało spod wieczka. No, ale sami na nie spójrzcie! Przyciągająca kobiece oko grafika z goframi okraszona różowymi kropeczkami, a wszystko to wraz z obietnicą cudownych doznań.

Masełko jest leciutkie, ale niezwykle wydajne. Niewielką ilością wysmarujemy się od stóp do głów. Wchłania się w kilka minut i tak jak w przypadku kremu Yope – pozostawia po sobie przyjemne uczucie nawilżenia. Zapach utrzymuje się na skórze bardzo długo, a jeszcze dłużej na ubraniu. Od niedawna moja piżama pachnie goframi. I jak tu skończyć z wieczornym podjadaniem…

Dodając krótką dygresję – czy tylko mnie nazwa marki nieustannie poprawia humor? Może to przez kierunek na studiach, może przez wybujałą wyobraźnię, ale lubię bawić się słowami. No a tutaj – cud, miód i słowne igraszki. Na-co-mi kolejny produkt. Czasami sama nie wiem, na co mi jest, ale jak się sprawdza, to przecież lepiej mieć, niż nie mieć!

➤ Zalety: lekkość produktu, zapach, szybkie działanie, skład, design opakowania.

Wady: niewielkie opakowanie.

Ekstrawagancka SPA peeling

Natura Siberica

Hot Salt Body Scrub Firming and Sculpting

Wyczytałam, że produkt ten ma właściwości odchudzające. Baaaa, gdyby tak było, to kupiłabym całą paletę! Na jedno udko, na drugie, na brzuszek… Życie byłoby piękniejsze. Skoro już zweryfikowałam fragment o znikającej tkance tłuszczowej, to mogę opowiedzieć Wam, czemu wciąż warto zwrócić uwagę na ten niepozorny i całkiem drogi peeling.

Ogromne opakowanie, które skrywa prawie 400 ml gęstego mazidła. Kosztuje ponad 40 zł, co potencjalnie może zniechęcać. Zaraz po otworzeniu uderza nas woń mieszanki ziół niczym w starej, lwowskiej aptece. Gryzący zapach drzew iglastych miesza się z nutą jakiegoś nieznanego trunku, jak gdyby wysokoprocentowym alkoholem. Ubita masa brązowego, mokrego piasku nie chce pozwolić na wydobycie z pojemnika. Prawdziwa magia zaczyna się jednak w momencie, gdy powolnymi ruchami zaczniemy rozcierać peeling w nawilżonych ciepłą wodą dłoniach.

Malutkie drobinki zaczynają stawać się mniejsze i mniej ostre, a konsystencja coraz bardziej płynna i ciepła. Peelingiem możemy wykonać masaż całego ciała. Rozgrzewamy skórę i traktujemy najwspanialszymi wyciągami z ziół i roślin pozyskanych na dziewiczych terenach Syberii. Organiczny olej z jałowca, syberyjska sól rapa i oczyszczająca zielona herbata. Z jednej strony delikatnie zdzieramy martwy naskórek, a  z drugiej dbamy o szybką regenerację i odbudowanie nowej, zdrowszej warstwy. 

Składniki pochodzą z upraw ekologicznych, ale Natura Siberica może poszczycić się dodatkowo wieloma certyfikatami (Ecocert i ICEA) i dowodami, że korzystają tylko z produktów najwyższej jakości, co tłumaczyłoby cenę ich kosmetyków. Ponadto brak tutaj SLS-ów, parabenów czy olejów mineralnych i nic nie jest testowane na zwierzętach. Bez wątpienia jest to produkt, który mógłby pojawić się w gabinetach SPA.


➤ ZALETY: pochodzenie składników, naturalny skład, pojemność, ciekawa konsystencja, działanie.
➤ WADY: cena.
______________________________________

A teraz wierzcie bądź nie, ale to tylko namiastka tego, co znalazło się na drogeryjnych półkach. W ostatnim czasie zaopatrzyłam się także w aktywator do glinek od Nacomi, w łagodzący tonik-mgiełkę marki Vianek, skorzystałam z promocji na krem Miya i chyba wrócę po kolejny egzemplarz świecy do masażu (tutaj ponownie Nacomi), bo aktualny pokazał już denko. Najchętniej to wykupiłabym pół sklepu, ale staram się trzymać idei minimalizmu i od kilku miesięcy nie robię zbyt dużych zapasów, a szufladę z pielęgnacją ograniczyłam do minimum. I jestem z tego powodu szczęśliwa. Coraz rzadziej trafiam na złe kosmetyki, a każdy zakup rozważam przez jakiś czas. Nagle zaczęłam doceniać małe rzeczy.

Sięgacie po kosmetyki naturalne? Jeżeli tak, to jakie marki towarzyszą Wam w  pielęgnacji najczęściej?