Niedyskretnik: gdzie zgubiłam pięć kilogramów, dlaczego zdradziłam książki i co dalej z blogiem?

Houston, mamy problem! Nasz radar wykrył, że blog prawie umarł śmiercią naturalną. Czas jednak na szybką resuscytację, bo to się po prostu nie godzi. Kropka. Nie zaglądałam tutaj dawno, za co biję się w pierś ze skruchą. To nie tak, że brakowało mi weny - brakowało mi czasu, którego niestety nie chcą sprzedawać ani na kilogramy, ani w paczkach. Wracam jednak z NIEDYSKRETNIKIEM, czyli nowym (i mam nadzieję stałym jak prąd) cyklem, w kórym będę zdradzać Wam to i owo - na przykład jak zgubiłam w 11 dni około 5 kilogramów. I co się stało, że zdradziłam ukochane książki...


Gdy nie masz pieniędzy na książki...

... a brzydzisz się wypożyczania w bibliotece, wtedy trzeba ruszyć głową i jak najszybciej rozwiązać ten problem. To nie jest tak, że brakło oszczędności na książki, ale zaczęły się one kurczyć w tempie zastraszającym, miejsce na półkach też magicznie zniknęło a lista nowych, pożądanych tytułów rosła i rosła jak nos Pinokia. Do tego mam ten przepiękny przywilej współpracy z kiloma wydawnictwami, dzięki czemu mogę opowiadać Wam o nowościach niekiedy nawet przed premierą. Szkoda tylko, że do paczek nie dodają dodatkowych półek. Glowiłam się i myślałam, aż...


Kupiłam czytnik e-booków. Wydatek niemały, ale procentuje to na przyszłość. Stary czytnik nie wyzionął ducha, ale wypluł z siebie kilka nieestetycznych plamek - co oznacza tyle, że matryca została uszkodzona, a kilka brzydkich kropek na ekranie przeszkadza w czytaniu. Czas na sprzedaż tego niewdzięcznika, może jeszcze się komuś przyda. A ile wynosi naprawa czytnika, że nie zdecydowałam się na to rozwiązanie? Otóż więcej, niż sam czytnik. Koszt wmiany ekranu to 200 zł. Nasza rodzina powiększyła się więc o jegomościa zwanego PocketBook Touch Lux Gold, który w swojej klasie cenowej zgarnia chyba podium. Za cenę nieco ponad 400 zł mamy odjazdowy, podświetlany czytnik na poziomie średniego Kindle'a. Na recenzję przyjdzie pora, na jego lepsze zdjęcia także, ale dzisiaj chciałabym Was tylko uświadomić o tym, że czytniki PocketBook warto kupować u samego producenta, na stronie. Na Allegro wielu sprzedająych próbuje zawyżyć ceny, a od pewnego źródła zawsze jest bezpieczniej i... szybciej. Paczkę przysłała chyba teleportująca się sowa. 


Prawie zapomniałabym wspomnieć, jak wygląda oszczędzanie na książkach przy akompaniamencie czytnika! Otóż z pomocą przychodzi Legimi, które za określoną kwotę oferuje możliwość ''wypożyczenia'' e-booka. Im droższy pakiet, tym bardziej opłacalny. Ciekawostka jest jednak taka, że posiadacze karty Play mogą mieć dostęp do Legimi za niecałe 20 zł miesiecznie. Play niedługo zyska sobie nową klientkę - mnie!


Naturalna biżuteria od Sylwii Całus

Natura piękna jest sama w sobie, więc dlaczego tego nie wykorzystać? Pisałam już kiedyś, że o ile jestem typową sroką względem kosmetyków, to z biżuterią jest u mnie zupełnie odwrotnie. Lubię minimalizm, a ekstrawagancja nie wiąże się dla mnie z typowymi błysktkami, które oślepiają przechodniów na ulicy. Biżuterii mam też mało, matko, co ze mnie za kobieta! Nie lubię być obwieszona jak cyganka zza rogu, która próbuje wywróżyć Ci z ręki przyszłego męża (szkoda, że nie zauważyła pierścionka zaręczynowego na palcu). Nie wydaję też kroci na dodatki, za co chyba mężczyzna u mojego boku powinien być wdzięczny. I czasami dostaję ładne prezenty - tym razem nie od rodziny, ale od portalu Da Wanda i artystki, którą może znacie..

Sylwia Całus tworzy coś, co nazywam uwięzioną naturą. No bo wiecie - mieszkanie w mieście, zapach spalin o poranku i żywopłoty żyjące własnym życiem. Gdy się gdzieś znajdzie uroczy skwerek z kawałkiem trawy, to należy za to dziękować. A za miasto pojechać, to jak wyprawa na wakacje - drogo, daleko i nie zdarza się zbyt często. W takim razie można nosić naturę na szyi i obnosić się z tym wdzięcznie. Wystarczy mech, wrzos czy inne piękno natury, a do tego pasja i... żywica. Takie cuda zatapia się i pozwala się im żyć wiecznie. Oraz cieszyć oko właściciela.

Zgubiłam gdzieś 5 kilogramów...

... a szczerze mówiąc, to pozbyłam się ich z uśmiechem na twarzy. Bo kilogramy to jak jeden z tych prezentów, którego wcale nie chcieliście, ale ciężko się go pozbyć, bo obdarowywujący ciągle Was odwiedza i dogląda, czy to okropieństwo jeszcze tam jest. Warto jednak powiedzieć sobie dość i po prostu wyrzucić zbędny balast. A takiego zostało mi jeszcze całkiem sporo. Pierwszy krok okazał się jednak bardzo udany. 5 kilogramów to wynik z 11 dni odchudzania. Wszystko dzięki pewnej pani - może znacie już post przygotowany przez dr Dąbrowską? Dla wielu jest nieco kontrowersyjny, bo jak można funkcjonować, gdy ma się na użytek zaledwie 800 kcal dziennie? Da się, a nawet nie jest to szczególnie trudne. O tym poście przygotuję szczegółowy wpis, ale już na wstępie chcę tylko zaznaczyć, że dieta ta nie opiera się na samym poście trwającym od 14 do 42 dni. Później należy przejść jeszcze etap wychodzenia, by nie przybłąkał się efekt jojo. Dlatego uprasza się czytających o mocne zaciskanie ksciuków, bo dobrej energii nigdy mało!

... ale co dalej z blogiem?

Oficjalnie wydaję oświadczenie, że... nie zostaje zamknięty. To nie koniec, nie cieszcie się więc hejterzy, nie płaczcie stali bywalcy! Wciąż w wersjach roboczych widnieje minimum 20 wpisów, które potrzebują tylko lekkiego dopieszczenia. Ale żeby je tak dopieszczać i głaskać, to potrzebuję czasu, którego więcej pojawi się dopiero pod koniec czerwaca. Codziennie pojawiam się jednak na Instagramie. Tam mnie jest pełno! Nawet zdarzy się nagrać coś na Instastories, daltego śmiało obserwujcie i zaglądajcie. Bez zmian znajdziecie mnie pod nickiem @ekstrawagancka 

Widzimy się więc niebawem, a teraz dajcie znać, co u Was!