Skin in the city - pielęgnacja w wielkim mieście?

Zawsze zastanawiałam się, jakich kosmetyków używałaby Carrie Bradshaw, ta niestrudzona w poszukiwaniach singielka i najzabawniejsza felietonistka nowojorskiej prasy. O ile w poszczególnych kadrach producenci pozwolili nam podejrzeć jaką kolorówkę wybiera, tak oto z pielęgnacją nie chcieli grać w otwarte karty. A przecież która kobieta sukcesu nie chciałaby wiedzieć, co najlepiej nakładać na twarz przed wyjściem na kawę albo wieczorem, po całonocnej imprezie... Jeden koncern farmaceutyczny postanowił wykorzystać kobiecą ciekawość i w ten oto sposób, na drogeryjnej półce w Hebe rozgościły się kosmetyki pod szyldem Skin in the city.

Blog Urodowy Kobiecy Ekstrawagancka Klaudyna

Obietnice producenta i nowojorski slang

Coś, co zaskakuje już na początku, to idee przyświecające marce. Oraz to, jak je zaserwowano. Mamy już jesień, a to niezaprzeczalnie kojarzy się z końcem wakacji i powrotem do ponurej codzienności. Praca, uczelnia, szkoła... Damn it! Jakby tego było mało, zmienia się także pogoda, która szarżuje w najlepsze. Marka Skin in the City uderzyła w temat niezbyt popularny, chociaż bardzo na czasie - MIASTO.

To do niego wracamy po rozkosznych wakacjach, tutaj zazwyczaj pracujemy (może i mieszkamy), a już zapewne często bywamy. Miasto to także zanieczyszczenia, smog, kurz i brud. Do tej puli dorzucamy jeszcze nieekologiczne sposoby ogrzewania. Odczujemy je już niebawem, gdy temperatury spadną jeszcze o kilka stopni. Marka proponuje więc własne rozwiązanie - chronić się przed tym. Na wstępie chcę tylko wspomnieć, że może Skin in the City wydaje się dla Was nowością, ale tak naprawdę znacie jej firmę siostrę - to TOŁPA. 

Produkty poleca się stosować jako serię - chociażby na opakowaniu kremu do twarzy znalazła się informacja o innych kosmetykach, które warto wybrać we wcześniejszych etapach pielęgnacji,. Chodzi chociażby o płyn micelarny czy  żel do mycia twarzy (ten 2w1). W całej ofercie Hebe dostępnych jest łącznie 11 produktów.


Opakowania rzecz ważna

Opakowania to coś, czemu chciałabym poświęcić osobny akapit. Pomijam już design, który chociaż odrobinę przyciąga spojrzenia kobiet. Jest minimalistyczny, z estetycznymi i czytelnymi czcionkami, a wszystko utrzymane zostało w stonowanej kolorystyce. Z przodu znajdziemy krótki opis, a z tyłu  skład i pozostałe informacje. No i wszystko po polsku. Nawet taki drobny element jak zarys wieżowców na dole etykiety, to mistrzostwo w dopracowaniu szczegółów i utrzymaniu jednolitego charakteru serii. Niektóre kosmetyki posiadają dodatkowe, tekturowe opakowania (21 PAP). Ważniejsze są jednak te plastikowe, w których znajduje się sam produkt. Tutaj mamy wersję bezpieczniejszą od tych, z których korzysta większość producentów. Oznaczenie 4 LDPE to znak ekologiczny o przydatności opakowania do recyklingu.

A co ze składem produktów?

Nie są to kosmetyki naturalne, to zaznaczam od razu. Na moim blogu najwięcej pojawia się produktów bardzo bliskich naturze, ale powtarzam też niejednokrotnie, że nie popadam w przesadną paranoję. Ważne, to być świadomym tego co używamy i móc rozczytać przynajmniej najważniejsze składniki. Dlatego też znalazłam tu kilka takich dodatków, które jak najbardziej chciałam sprawdzić , chociaż były też i takie, które nie przypadły mi do gustu. Ale to chyba jak w przypadku większości produków. Najlepsze są przecież te, które zrobimy sami. 

Dodatkiem, który pojawia się tutaj najczęściej jest Uapaca Bojeri Leaf Extract - czyli ekstrakt z liści tapia. Ponadto znajdziemy też Coco-Caprylate czyli silikon roślinny o działaniu nawilżającym, Caprylic/Capric Triglyceride - oleje eterowe dające większy poślizg, Hydroxyethyl Urea - pochodną mocznika, Cetearyl Alcohol, - bezpieczny alkohol, Glycerin - czyli nawilżająca gliceryna a nawet i masło shea. Jest też kilka parabenów. Ważna jest natomiast kolejność dodawanych substancji - w większości jest ona odpowiednia i proporcjonalna do reszty (najpierw gliceryna, później dopiero parafina. Ciekawsze ekstrakty pojawiają się bliżej początku niż końca).

Blog Urodowy Kobiecy Ekstrawagancka Klaudyna

Balsam nawilżający do ciała

Siła tego produktu ma opierać się na pochodnej mocznika, właściwościach masła shea i glicerynie, a skład rozpoczyna się wyraźnie od składnika ostatniego (pomijając rzecz jasna wodę). Zaglądając do etykietki szybko można stwierdzić, że sam produkt nie będzie regenerujący czy silnie odżywiający, a po prostu... pełnić będzie funkcję ochronną. Wszystko więc wpisuje się w idee marki - zabezpieczyć skórę przed negatywnym wpływem czynników zewnętrznych. Po balsamie Skin in the city cudów nie należy się spodziewać, bo nie jest to jeden z  naturalnych kosmetyków, który wnika w głębsze warstwy skóry i działać długoterminowo, jednakże...

Producent właściwie spełnia wszystkie obietnice. No, może tylko ta z 24 h nawilżeniem i regeneracją jest znaczną przesadą. Zapewnia jednak, że skóra będzie miękka, nieprzesuszona, otulona i wygładzona. No i właśnie to jest zasługą mieszanki gliceryny, po której to dodano parafinę - bo ta z całą pewnością tworzy filtr ochronny, nieprzepuszczalny oraz daje uczucie wygładzenia.

Po produkt ten zamierzam sięgać tylko jesienią czy też zimą-  i to jedynie jako dodatkowy etap pielęgnacji. Na wielkie mrozy polecam zacząć od relaksującej kąpieli z naturalnymi olejkami, które dobrze wpłyną na naszą skórę, a dopiero po wyjściu z wanny otulić się takim ochronnym balsamem. Dzięki temu to, co zostało już przyjęte przez naszą skórę nie będzie z niej uciekać i pozostanie odpowiednio zabezpieczone. Idą mrozy moi drodzy, a nasza skóra nie jest przyzwyczajona do tak niskich temperatur.

Skład: Aqua, Glycerin, Parrafinum Liquidum, Caprylic/Capric Triglyceride, hydroxyethyl Urea, Cetearyl Alcohol, Cyclopentasiloxane, Cyclohexasiloxane, Ceteareth-20, Cetyl Alcohol, Disodium EDTA, Sodium Hydroxide, Carbomer, Butyrospermum Parkii (Shea) Butter, Propanediol, Uapaca Bojeri Leaf Extract, Parfum Methylparaben, Propylparaben, Diazolidinyl Urea.

Blog Urodowy Kobiecy Ekstrawagancka Klaudyna

Krem nawilżający do rąk i paznokci

To kolejny produkt, któremu mogłam powiedzieć  TAK - chociaż może nie od razu to sakramentalne. Całkiem niedawno pisałam o moim nowym ulubieńcu (Yope), ale zaznaczyłam też, że w przypadkach cięższych może być on niewystarczającą opcją. Stąd przy poważniejszych problemach skóry dłoni warto zaopatrzyć się w krem, który w składzie posiada między innymi glicerynę i parafinę. Takie produkty stosuję od czasu do czasu - zazwyczaj zostawiam go w pracy, gdzie temperatura lubi płatać figle. Chodzi o to, by najpierw zastosować produkt silnie nawilżający, a dopiero później otulić nasze dłonie kolejną warstwą, tym razem kosmetyku o powyższej zawartości.

Jednakże obecność parafiny całkowicie wyklucza kosmetyk z kategorii naturalnych. Wiele osób jej unika, ale osobiście sądzę, że nie warto z niej rezygnować tylko używać z głową. Nie wybierać w kremach do twarz, ale w tych do rąk czy balsamach do ciała czy ust - tam może to być całkiem ciekawy dodatek. Czyli tak jak tutaj. Ponadto do składu dodano także alantoinę i wyciąg z bawełny. Zapach jest nienachalny i lekko kwiatowy.

Najbardziej zaskoczyła mnie jednak cena. Patrząc na opakowania, design, założenia marki, powierzchowne a także skuteczne działanie (i nawet skład) - krem kosztuje grosze, bo niecałe 5 zł. 

Skład: Aqua, Glycerin, Paraffinum Liquidum, Caprylic/Capric Triglyceride, Cetearyl Alcohol, Stearic Acid, Glyceryl Stearate, PEG-100 Stearate, Propylene Glycol, Gossypium Herbaceum Seed Extract, Propanediol, Uapaca Bojeri Leaf Extract, Allantoin, Carbomer, Sodium Hydroxide, Disodium EDTA, Parfum, Methylparaben, Propylparaben, Diazolidinyl Urea.

Blog Urodowy Kobiecy Ekstrawagancka Klaudyna

Krem-emulsja nawilżający do twarzy

Z tym produktem nie mogłam się polubić. Nie mogłam, bo skład nie odpowiada mojej kapryśnej cerze. Znam coraz lepiej jej potrzeby oraz składniki, których powinnam unikać, jak również i te, których nachalnie się domaga. Ten krem jest natomiast dla niej zbyt zwyczajny - lekki, pospolicie nawilżający, o przyjemnym, kwiatowym zapachu. Ale nie dla wymagającej skóry, u której łatwo o zapychanie.

Dla mnie byłby po prostu zbyt prosty, bo potrzebuję mocnego nawilżenia i odżywienia.  Składy, które ostatni wybieram są napakowane przeróżnymi, naturalnymi ekstraktami. Znalazłam za to innego testera, który nie stawia tak wysokich wymagań. Jednak ze względu na swoją płeć - nie sięga po kosmetyki kolorowe, więc nie oczekujecie potwierdzenia, czy ''jest to dobra baza pod makijaż''. Jeżeli macie jednak problem z przekonaniem swoich facetów do stosowania kremów, to może zacznijcie od tego! Wchłania się naprawdę błyskawicznie, nie bieli a pozostawia po sobie gładką powłokę. Może w ten sposób chociaż trochę ochronimy przed mrozem buźki naszych facetów.


Skład: Aqua, Glycerin, Coco-Caprylate, C12-15 Alkyl Benzonate, Cetearyl Alcohol, Aluminium Strach Octenylsuccinate, Uapaca Bojeri Leaf Extract, Sodium Hyaluronate, Ceteareth-20, Propanediol, Carbomer, Sodium Polyacrylate, Sodium Hydroxide, Tetrasodium EDTA, Parfum, Phenoxyethanol, Methylparaben, Ethylparaben, Propylparaben, CI 42051, CI 16255.

Blog Urodowy Kobiecy Ekstrawagancka Klaudyna


Żel micelarny do mycia twarzy 2 w 1

Tutaj również nie ja byłam testerką. Moja skóra nie toleruje kilku dodatków. W składzie znalazłam natomiast  ciekawy składnik - Hydrogenated Castor Oil - znany jako naturalny emolient i substancja konsystencjotwórcza. To coś naprawdę wspaniałego, że w kosmetyku typowo drogeryjnym, nie dodano takich spieniaczy jak SLS czy SLES. Hydrogenated Castor Oil to uwodorniony olej rycynowy stosowany często w kosmetykach naturalnych.

Ten produkt nie zastąpi produktu do demakijażu, ale będzie stanowił jego dopełnienie. Żele są dodatkowym etapem w wieczornej (ale równie dobrze i porannej) rutynie. Należy jednak pamiętać, by przy ich użyciu masować twarz delikatnymi ruchami, a następnie dokładnie pozbyć się resztek kosmetyku. Żelu można używać również w okolicach oczu, ale nie polecam ich wtedy otwierać. Każde obce ciało wywołuje w ten sposób łzawienie.
No i nie jest to kosmetyk tylko i wyłącznie dla kobiet - bez problemu możecie podsunąć go swoim mężczyznom.

Skład: Aqua, Propylene Glycol, Disodium Cocoamphodiacetate, Peg-40 Hydrigenated Castor Oil, Acrylates/C10-30 Alkyl Acrylate Crosspolymer, Poloxamer 48, PEG-7, Glyceryl Cocoate, Panthenol, Propanediol, Uapaca Bojeri Leaf Extract, Sodium Hydroxide, Sodium Chloride, Disodium EDTA, PArfum, Methylparaben, Propylparaben, Diazolidinyl Urea.

Maska-Serum Wielozadaniowa 7w1

Kaolin, czyli po prostu glinka biała, masło shea... a nawet roślinna alternatywa kwasu hialuronowego. W składzie znalazłam kilka wartych uwagi smaczków. To kosmetyk, do którego jeszcze wrócę, by sprawdzić jego szersze działanie. Tym razem była to jednorazowa przygoda, bo z pojedynczą saszetką. Mogę więc podzielić się jedynie pierwszym wrażeniem - a to jak na początek jest całkiem dobre.

Producent zaleca aplikację grubszej warstwy kosmetyku, tym samym czyniąc go jednorazowym. To też jedna z tych maseczek, w której za długo nie poleżakujemy - bo jedyne 10 min. Cóż poradzić. To jednak ciekawa alternatywa, gdy szykujemy się w pośpiechu.

W składzie znalazło się też kilka zbędnych dodatków, ale jak na swoją cenę i pierwsze wrażenie, to na razie nie mam zbyt wielu powodów do marudzenia. No - może fajniej by było, gdyby maseczka starczała  na dwie aplikacje, ale to tylko takie bardzo subiektywne spostrzeżenie. Na głębokie oczyszczanie zbytnio nie liczyłam, natomiast przypadł mi do gustu efekt delikatnego liftingu. Kolejny raz wspomnę, że to fajna alternatywa przed wieczornym wyjściem - możemy szybko przygotować skórę na aplikację kremu i makijażu.

Skład: Aqua, Glycerin, Isopropyl Myristate, Caprylic/Capric Triglyceride, Kaolin, Butyrospermum Parkii (Shea Butter), Ceteareth-25, Cetyl Alcohol, Glyceryl Propanediol, Acrylates/C10-30 AlkylAcrylate Crosspolymer, Sodium Polyacrylate, Xantham Gum, Sodium Hydroxime, Disodium EDTA, Parfum, Phenoxyethanol, Caprylyl Glycol, Mica, Titanium Dioxide, CI 19140, CI 16255.

Proste, łatwo dostępne i przystępne cenowo - tak określiłabym przetestowane przeze mnie (i tajemniczego testera) drogeryjne kosmetyki. Proste - bo ich składy nie są naturalne, ale opierają się na doborze popularnych składników. Łatwo dostępne, bo do Hebe coraz więcej z nas ma kilka kroków.  I na końcu przystępne cenowo, bo to akurat zaskoczyło mnie najbardziej - 4 zł, 5 zł czy 10 zł, to wciąż sumy bardzo niewielkie. 

Znacie kosmetyki Skin in the City? Jakie pierwsze skojarzenie nasuwa się Wam po usłyszeniu nazwy?